nurniflowenola nurniflowenola
807
BLOG

Nonkonformizm w literaturze politycznej Waldemara Łysiaka (6 ost

nurniflowenola nurniflowenola Polityka Obserwuj notkę 3

     Łysiak rodzinnyTo już jest koniec! Wystarczy. Przeczytacie za chwilę szóstą i zarazem ostatnią część mojej pracy magisterskiej poświęconej pisarstwu Łysiaka. Ten fragment pierwotnie miał być pierwszym i… ostatnim! Uważam bowiem, że jego treść stanowi najważniejsze źródło do uzyskania odpowiedzi na pytanie jakim krajem jest Polska. Przez czysty przypadek losy prezentacji mojej magisterki potoczyły się inaczej, ale to już inna historia…

     Mam nadzieję, że jej okrojona lektura przybliżyła Wam sylwetkę pisarza, którego cenię i pomogła w odpowiedzi na pytanie kim jest “nurniflowenola”. Na koniec dodam, iż jestem zadowolony. Rozmowy, które prowadziłem pod kolejnymi publikacjami nauczyły mnie dystansu do siebie i literatury Wilka. Dzięki tym publikacjom miałem okazję spotkać ciekawych ludzi. Niektórzy z nich zrozumieją co mam na myśli, gdy rzucą okiem na fotkę dołączoną do mojego tekstu. Dziękuję za uwagę.

 

 

3.4 Życie społeczno-kulturalne

 

 

 

     W poprzednich częściach tego rozdziału częstokroć powoływałem się na książkę Łysiaka „Rzeczpospolita kłamców – Salon”. W tym miejscu trzeba wyjaśnić, co, według autora, kryje się pod pojęciem „salon”, ponieważ właśnie on jest odpowiedzialny za stan „życia społeczno-kulturalnego” w Polsce. Otóż w wywiadzie, który przeprowadził z pisarzem A. Borzyczkowski znajduje się wyjaśnienie tego terminu: „Tak szyderczo określam wpływowe laickie, lewicujące, postmodernizujące kręgi, które mając w Polsce władzę medialną i ‘środowiskową’, a często biurokratyczną, terroryzują rodzimą kulturę swoimi ‘politycznie poprawnymi’ werdyktami – ustalają hierarchie i szczeble, narzucają kanony i ‘jedynie słuszne’ kierunki, rozdają laury i kopniaki, słowem: dyrygują polskim życiem kulturalno-artystycznym, sprawują opiniotwórczy dyktat. Dla mnie jest to klasyczny gang, mający głębokie korzenie w PRL-u i zawsze tę samą mentalność grafomanów, beztalenci uprawiających despotyczne kumoterstwo typu ‘sami swoi – samym swoim’”[1]. „Koszula bliższa ciału” więc Łysiak, jako historyk sztuki, więcej uwagi poświęca kondycji polskiej kultury (w szerokim znaczeniu tego słowa) niż politycznym zawirowaniom. Nie zmienia to jednak faktu, że pisarz analizuje także wpływ życia politycznego na stan życia artystycznego w Polsce, gdyż, jego zdaniem, są to naczynia połączone. Ściśle wiąże się to z zagadnieniami opisanymi przeze mnie w poprzednich podrozdziałach tej części pracy, a więc z charakterem transformacji ustrojowej i wynikającym z niego brakiem dekomunizacji i lustracji.  Innymi słowy: Łysiak twierdzi, że zaniechanie rozliczenia przeszłości PRL-u bezpośrednio rzutuje na stan naszej kultury, obyczajności i kondycji moralnej polskiego społeczeństwa. Za główny grzech „życia społeczno-kulturalnego” Polski, z którego wynikają wszystkie pomniejsze, autor uznał relatywizm. Szczególnie relatywizm moralny. Najpierw więc przeanalizuję poglądy pisarza na ten temat.

 

     W pierwszej części „Stuleciu kłamców” zatytułowanej „Świat”, w rozdziale „Kłamstwo libertynizmu 2 – relatywizm”, Łysiak napisał: „Relatywizm (od łacińskiego ‘relativus’ – względny) to pogląd filozoficzny, według którego wszelkie wartości, normy zasady czy oceny (dobro i zło, prawda i fałsz, piękno i szpetota), tak etyczne, jak i kulturowe – mają charakter względny, a więc są do logicznego (zatem i do praktycznego) obalenia”[2]. W dalszej jego części autor kreśli rys historyczny funkcjonowania pojęcia relatywizmu: „Przez całe tysiąclecia ludzie wiedzieli co jest złe, a co dobre. (…) Wiek XX radykalnie tę sytuację zmienił, produkując nową jakość – nową sztuczkę Lucyfera. Dokładniej: druga połowa tego wieku, a jeszcze dokładniej: trzy ostatnie dekady (od paryskich rozruchów 1968). W pierwszej połowie tylko totalitaryzmy usilnie relatywizowały rzeczywistość; komunizm sowieckiego chowu nazywał rabunek prywatnej własności ‘uspołecznieniem’, ‘rozkułaczeniem’ i ‘nacjonalizacją’, ludobójstwo – ‘sprawiedliwością ludową’, jednoosobową lub paruosobową tyranię – ‘dyktaturą proletariatu’, powszechną nędzę i mękę ‘kolejkową’ – ‘wyższością socjalizmu nad kapitalizmem’, własną imperialistyczną agresywność – ‘umiłowaniem pokoju’, (…) gdy hitleryzm twierdził (również naukowo), że narodem wybranym nie są Żydzi, tylko Niemcy, i że wymordowanie Żydów przez aryjczyków zbawi świat”[3]. Wydarzenia „rewolucji” roku 1968 i wzrost znaczenia ideologii „politycznej poprawności” spowodowały, według Łysiaka, upowszechnienie idei relatywizmu, tak iż jest ona obecna we wszystkich dziedzinach życia współczesnego człowieka. „Istniejące od zawsze Zło mogło dawniej władać, mogło sądzić, mogło kręcić ludzką karuzelą permanentnie, ale nie mogło się kanonizować lub deifikować, gdyż było przeklęte ex definitione, bez prawa łaski. Tymczasem wiek XX, za sprawą heroldów ‘postępu’, konferansjerów ‘humanizmu’, komiwojażerów ‘liberalizmu’, czyli kapłanów permisywizmu totalnego – libertynów zmierzających do obalenia wszelkich barier ‘mieszczańskiej moralności’ – tak zrelatywizował etykę, iż Zło uległo legalizacji, stając się ‘Dobrem inaczej’”[4].

 

     Natomiast w drugiej części tej samej książki („Polska”) autor podaje konkretne przykłady relatywizmu, opisując, między innymi, casus pisarza Andrzeja Szczypiorskiego: „Relatywizm moralny to również konformistyczno-oportunistyczne zmienianie poglądów. ‘Literat’ A. Szczypiorski, będąc piewcą komunizmu, wychwalał robotników jako ‘przodującą siłę narodu, której wielkość jest uzasadniona naukowo’ (1967), lecz po krachu PRL-u, (…) zaczął utrzymywać, iż robotnicy to grupa, która ‘reprezentuje siłę wyłącznie destrukcyjną’ (1993)”[5]. Zamykając analizę relatywizmu według autora, cytuję raz jeszcze „Stulecie kłamców”: „Relatywizm moralny – nadzwyczaj groźna choroba XX stulecia – gangrenuje te państwa, których elity decyzyjne i propagandowe są skorumpowane etycznie i finansowo. Przyjrzyjcie się naszym prominentom, i tym z lewej, i tym z prawej, bez różnicy. Przyjrzyjcie się owym spryciarzom niezdarnie grającym role mężów stanu. Popatrzcie jak budują złodziejsko-bananowy ustroik, w którym ‘folwark zwierzęcy’ przybiera trochę bardziej ludzką twarz dzięki humorystycznym elementom ‘komedii ludzkiej’ granej przez ‘nędzników’ (Orwell + Balzac + Hugo). Nie mają talentów prawodawczych i praworządnościowych. Mają tylko agenturalną przeszłość, genetyczne cwaniactwo, lepkie łapy, zgniłe sumienia i gęby pełne uspokajających, branżowo lub knajacko gęganych frazesów. Kompletny rozkład sprawiedliwości, moralności, zdrowego rozsądku oraz szacunku wobec prawdy i prawa. Ta sama co niegdyś ‘dyktatura ciemniaków’, wzbogacona o współudział szulerów dyplomowanych. Cóż zawiniła Rzeczpospolita losowi, iż po wieloletniej kalwarii komunizmu oddał ją w pacht takim ludziom?”[6]. Bardzo mocne słowa, ale jak słusznie zauważył jeden z recenzentów „najwidoczniej Łysiakowi nie zależy na poprawnych stosunkach z otoczeniem”. Rzeczywiście. W końcu jest nonkonformistą, więc człowiekiem, który z definicji nie dba o to, co o jego wypowiedziach pomyślą inni. Dba tylko o zgodność swoich wypowiedzi z faktami.

 

     Głoszenie relatywizmu, jak zresztą innych idei, tylko i wyłącznie przez różnego rodzaju myślicieli i intelektualistów nie zdobyłoby globalnego rozgłosu, i tym samym powszechnej akceptacji,  gdyby nie zaangażowanie mediów. Tak więc warto przyjrzeć się poglądom Łysiaka na temat polskich żurnalistów oraz sposobu przekazywania przez nich informacji. W tekście „Oskarżam!” autor wyłuszczył ten problem tak: „Kłamstwo póty jest niegroźne dla narodu, póki nie zostanie zaaplikowane milionom. Aplikatorami są media, technikami aplikacji – dziennikarze”[7]. W innym miejscu pisarz podaje swój osąd charakteru polskich mediów i przyczynę, dla której są takie a nie inne: „Media nadwiślańskie są lewicowe w 99%, zaś okazjonalne spory między gazetą różową a czerwoną to frakcyjne bójki kumotrów. Stan taki zafundowały państwu: rozdająca tytuły, a sterowana przez SB, Komisja Likwidacyjna peerelowskiego koncernu RSW Prasa; gigantyczna przewaga czerwonego kapitału na licytacji podziałowej; stajnia dziennikarska, którą dyrygują typy z peerelowską przeszłością. Według oficerów MSW dziennikarze byli grupą zawodową, w której SB zwerbowała najwięcej konfidentów (‘Gdy znalazł się jakiś jeszcze czysty, biliśmy się o to kto ma go werbować’)”[8]. Tak więc system informacyjny naszego kraju, w opinii Łysiaka, jest z natury nieobiektywny, a spowodowane jest to zaniechaniem lustracji, w tym lustracji dziennikarzy.

 

     W przytaczanym już przeze mnie artykule „Oskarżam!” autor dzieli serwowanie fałszywych informacji, zwąc je expresiss verbis „dziennikarskimi łgarstwami”, na dwa rodzaje: polityczne i obyczajowe. Pierwszy rodzaj obrazuje w następujący sposób: „(…) przykładem jest Janusz Korwin-Mikke, z którego na siłę robi się postrzeleńca, dziwaka, etc. Wszystkich ludzi prawicy lewicowe media klasyfikują jako ‘oszołomów’. Swego czasu, gdy po serii takich łgarstw i po solidarnym z nimi, gniewnym komentarzu Geremka, wyszło na jaw, że antyprawicowe ‘informacje są nieprawdziwe, Geremek oświadczył do mikrofonów, iż to bez znaczenia, bo dla niego liczy się… ‘fakt prasowy’(!!!). ‘Fakt prasowy’ Geremków, mający już miejsce w muzeum blagierstwa, wykłada się tak: prawdą nie jest to, co jest prawdą, lecz to, co lewicowe gazety drukują”[9]. Można się oczywiście spierać z Łysiakiem, tym bardziej, że od czasu, kiedy te słowa zostały napisane minęło ponad dziesięć lat i tym samym w mediach dokonały się istotne zmiany. Tylko, że według pisarza nic się nie zmieniło.

 

     Na potwierdzenie swego stanowiska przytacza dwa casusy: próbę połączenia afery FOZZ-u z braćmi Kaczyńskimi (rzecz działa się przed wyborami parlamentarnymi 2001 roku) i bezpodstawne oskarżenie jednego z braci o agenturalną przeszłość. W „Rzeczypospolitej kłamców…” tak to opisuje: „J. Kaczyński oraz L. Kaczyński to para bliźniaków, którzy w dzieciństwie filmowo ‘ukradli księżyc’, ale wyrośli na dwie gapy – dorosłym życiu nie kradną. Ergo: jedni z nielicznych uczciwych polityków III RP (…). Jako konsekwentni prawicowcy, ludzie honoru i autentyczni mężowie stanu (…) – są od piętnastu lat ulubionym duetem ‘chłopców do bicia’ dla czerwonych i różowych elit. (…) Kulminacyjny punkt permanentnej kampanii szczucia przeciwko nim to spreparowany łapami TVP film, którym kłamliwie chciano wmanewrować Kaczyńskich w ‘aferę FOZZ’ (wcześniej urbanowskie ‘Nie’ opublikowało fałszywkę esbecką, mającą skompromitować jednego z braci, i dopiero sąd stwierdził, że to prowokatorska lipa)”[10]. Głos pisarza, ostry w sowim tonie, odstaje zasadniczo od wiadomości płynących z codziennych serwisów informacyjnych. Tak więc bardzo łatwo jest przykleić Łysiakowi łatkę „oszołoma”, „ciemnogrodzianina” i „krytykanta” i tym samym zdezawuować podawane przez niego fakty. Zresztą czyni się to bez najmniejszego trudu. Podobnie ma się rzecz z innymi pisarzami, publicystami i politykami, na których autor się powołuje w swojej literaturze: Ziemkiewiczem, Trznadlem, Kąkolewskim, Herbertem, Herlingiem-Grudzińskim, Korwin-Mikkem e tutti quanti. (…)

 

     Z punktu widzenia Łysiaka drugi rodzaj „łgarstw dziennikarskich”, które dotyczą obyczajności, jest o wiele gorszy dla społeczeństwa polskiego, ponieważ zagraża bezpośrednio rozwojowi duchowemu Polaków. Pisarz twierdzi, że „szerzone przez media kłamstwo obyczajowe tyczy modelu życia i jest wycelowane w glinę do formowania łatwą – w durniów oraz (przede wszystkim) w nastolatków. Model polecany to prostacki hedonizm i leseferyzm, vulgo: ‘róbta, co chceta’. Robią, co chcą. Piją, biją, kradną, gwałcą, demolują, narkotyzują się, prostytuują – i nikczemnieją grubo przed osiągnięciem pełnoletności, jest to zjawisko coraz bardziej masowe. Jak akurat nie wiedzą, co robić, mogą sięgnąć po pisemko dla dziewczynek ‘Dziewczyna’ (‘Branie penisa do ust zwiększa pożądanie twego chłopca…’ itd.) lub włączyć TVP-2, gdzie w programie dla młodzieży (4.VII.93) niewyskrobani nastolatkowie bawią się wesoło dowcipem o ‘gulaszu aborcyjnym’, zaś w Wielkanoc leci plugawa parodia Męki Chrystusa”[11]. Tu bezwarunkowo pasują słowa Staszica: „Zawsze takie Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie”.

 

     Skoro jestem przy wątku dziennikarskim, warto napomknąć, że również sam Łysiak, a także jego twórczość spotkała się z kłamliwymi atakami żurnalistów. Wspominałem już „recenzje” książek pisarza, których autorzy całkowicie abstrahując od warstwy literackiej omawianych pozycji rozprawiali się ze światopoglądem autora, wykazując przy tym całkowity brak znajomości analizowanej materii. Tutaj pragnę podać inny przykład, ale za to bardzo symptomatyczny i jednocześnie budzący grozę. Dotyczy on „wywiadu” z pisarzem, którego on nie udzielił. Mianowicie we „Wieczorze Wrocławia” ukazał tekst pt. „Wściekły atak Waldemara Łysiaka na A. Michnika”, który autor na urągowisko elementarnej przyzwoitości nazwał „wywiadem”. Wyraz wywiad celowo (dwukrotnie) wziąłem w cudzysłów, dając do zrozumienia, że jest to hipostaza, gdyż Łysiak nigdy nie udzielił wywiadu tej gazecie! To, co zostało wydrukowane pisarz tak podsumował: „Apokryf nosi tytuł gigantyczny (megaczcionkowy) tytuł: ‘Geniusz?’ Cześć pierwsza odsłania stosunek Łysiaka do Michnika i udeków (polityków Unii Demokratycznej, późniejszej Unii Wolności, obecnie Partii Demokratycznej – przyp. A.W.), druga – do feministek, trzecia – do samego siebie. Za każdym razem jest to stosunek pijanego prymitywa, półbełkot typa, który się nabuzował jakimś ‘koksem’. Dwadzieścia pięć pytań i tyleż ‘odpowiedzi’. Część ‘odpowiedzi’ zupełnie wyssana z nie mojego palca, ale większość to ‘cytaty’ z moich drukowanych tekstów. Słowo ‘cytaty’ wziąłem w cudzysłów, gdyż są to pseudocytaty, fragmenty (często jednowyrazowe lub dwuwyrazowe!) wyrwane już nie tylko z kontekstów, lecz ze zdań! Do tego niczym nie wyróżnione w druku (ani kursywą, ani cudzysłowem), więc udające, że nie są cytatami, tylko po prostu odpowiedziami przepytywanego pisarza. Redakcja może się tłumaczyć, że cytowała Łysiaka, a chochlik drukarski skasował kursywę lub cudzysłów”[12]. Byłoby to czymś bardzo śmiesznym, gdyby nie było prawdziwe. Myślę, że dodatkowy komentarz w tej kwestii jest zbędny.

 

     Jak już napisałem Łysiak jako historyk sztuki bardzo często zabierał głos w temacie rodzimej kultury. Ilość publikacji pisarza, tyczących tej kwestii, wymusza na mnie dokonanie selekcji pod kątem reprezentatywności jego tekstów. Wybrałem dwa: „Co jest najważniejszym zjawiskiem we współczesnej kulturze polskiej?” (pokłosie ankiety z 1996 roku, przeprowadzonej przez kwartalnik „Wyrazy”, w której autor wziął udział) i „Glossa” (opinia pisarza opublikowana w „Tygodniku Solidarność” w 2001 roku).

 

     W ankiecie dla „Wyrazów” Łysiak podzielił swój tekst na dwie części: pierwsza traktuje o zjawiskach negatywnych w polskiej kulturze, a druga o pozytywnych. Tak więc ad rem: „Za najważniejsze negatywne zjawisko we współczesnej kulturze polskiej, vulgo: za zjawisko tragiczne – uważam lewacki terror opiniotwórczy, który gangrenuje gust i smak kolejnych generacji Polaków”[13] – napisał autor. Z kolei o uwarunkowania historyczne omawianego zjawiska pisarz podsumował tak: „Terror ów trwa (bez żadnej przerwy) od roku 1945, a jego żywotność wcale nie jest determinowana faktem, iż przez cały ten czas Polską rządzili renegaci wyznający kult sierpa, młota i Kremla. (…) Autentyczny rząd dusz w sferze kulturowej sprawowały i sprawują kręgi intelektualne wyznające kult goszyzmu zachodniego (głównie francuskiego, którego patronem dalej jest Sartre, i jankeskiego spod znaku czerwonych i różowych uniwersytetów oraz mediów). Dżuma prezentuje wciąż tę samą krasną modę, mimo że od czasu do czasu zmienia się terminologie, godła i maski (dziś jest to ‘polityczna poprawność’)[14]. W „Stuleciu kłamców” Łysiak zacytował tekst E. Toniaka z 1992, który idealnie podsumowuje poglądy pisarza odnośnie kondycji naszej kultury, mimo, że od tamtej pory minęło trzynaście lat: „W Polsce, w której nikt nie rewiduje przyjętych w latach 60. sądów estetycznych, a tekst, w którym pojawia się zdanie, że ‘Brandys, Andrzejewski, Mrożek i Różewicz są miernymi pisarzami’, przez kilka lat nie może doczekać się druku, a drukując go jedyna odważana redakcja zastrzega, że poglądy autora broń Boże nie są zgodne z jej własnymi; w kraju, w którym obowiązują niepodważalne wielkości i tematy tabu, a krytyków obowiązujących wielkości nazywa się ‘nieodpowiedzialnymi chłopcami’ – życie kulturalne jest fikcją”[15].

 

     Natomiast o pozytywnych zjawiskach Łysiak wyraża się tak: „Za najważniejsze pozytywne zjawisko we współczesnej kulturze polskiej, vulgo: za zjawisko najcenniejsze – uważam fakt, że jeszcze można pisać, rymować, malować, filmować, komponować, śpiewać, mówić, rzeźbić i grać po polsku. Gdybym chciał wymienić konkretne perły – wskazałbym parę filmów, parę książek, parę grafik, kilka esejów, trochę plakatów i nut – niezbyt dużo, to są właśnie te przysłowiowe (potwierdzające regułę) wyjątki, arcydzieła. Między dwiema ekstremalnymi kloakami – między wielką jamą pseudoawangardy (z jej wulgarnym i nachalnym kontrprofesjonalizmem) a wielką jamą kultury masowej-ludowej (z jej amatorszczyzną uliczną lub salonową, i z estetyką discopolowego rzędu) – wciąż istnieje trochę miejsca dla prawdziwej twórczości”[16]. Jak widać, mimo że była mowa o pozytywach, obraz polskiej rzeczywistości kulturalnej nie jest budujący. Dlatego Łysiak w swoich artykułach zwracał się także do odbiorców, adresatów kultury, w których poniekąd upatruje szanse na odrodzenie. W opinii pisarza bez masowej akceptacji, przy jednoczesnej zbiorowej dezaprobacie, obecny stan rzeczy może ulec zmianie: „Człowiek, który absorbuje werdykty lewackich krytyków małpujących zachodnie lewactwo – tzw. ‘przeciętny odbiorca’ – bywa pod Niagarą brechty opiniotwórczej bezbronny. (…) Radzę wam: przywiążcie się, jak Odyseusz, do masztu zdrowego rozsądku, czystego sumienia, własnej intuicji lub (to dla kobiet) własnego instynktu, co ustrzeże was przed syrenim śpiewem modotwórczej loży farmazonów”[17].

 

     Z kolei w „Glossie” (przypominam: rok 2001) spod pióra pisarza wyszły jeszcze bardziej pesymistyczne słowa: „Mamy do czynienia nie tylko z degeneracją sztuki, lecz i z upadkiem kultury w ogóle – to banał. Problem w tym, że praktycznie nie mamy szans opuszczenia tego bagna, bo jesteśmy weń wsysani od dołu i upychani od góry. Od dołu ciągną media rozrywkowe (głównie telewizja), od góry wdeptują ‘elity kulturalne’, czyli ‘salon’ (głównie ‘krakówek’ i ‘warszawka’)[18]. Według Łysiaka telewizja, która w tekście robi za symbol wszystkich mediów, zarówno elektronicznych, jak i drukowanych, niszczy kulturę w trzech sferach: informacyjnej, artystycznej i sferze kultury osobistej człowieka. Sfera informacyjna była już przeze mnie omawiana, więc tutaj skupię się na dwu pozostałych. Na płaszczyźnie artystycznej, zdaniem autora, „telewizja agresywnie lansuje model ‘kultury masowej’, której lokomotywą, lustrem i wyznacznikiem poziomu jest bezwstydne podglądactwo typu ‘Big Brother’ i telenowela latynoska bądź rodzima dla przygłupów, a scenką symboliczną (upowszechnioną przez klipy reklamowe) fragment ‘Świata według Kiepskich’ pokazujący serialowego bohatera, który wyciąga sobie gluty z nosa kombinerkami”[19]. Natomiast jeżeli chodzi o kulturę osobistą pisarz podaje przykład Z. Bońka – znanego piłkarza, stawiając następujące pytanie: „Jeżeli międzynarodowa gwiazda piłki nożnej, Zbigniew Boniek, w programie TVN (…), którego jest bohaterem, schodzi niczym primadonna po ‘galowych’ schodach na estradę, gdzie czeka prowadząca widowisko pani Walter, podchodzi do niej i wita ją, podając prawą rękę, a lewą trzymając w kieszeni spodni – to jak możemy wymagać elementarnej kultury zachowania od milionowej młodej widowni, dla której Boniek jest wzorem światowca?[20]”. Niestety nie możemy. Powyższe cytaty dotyczyły, jak to Łysiak nazwał, „wsysania od dołu w bagno”, czyli deprawującej roli współczesnej telewizji (i innych mediów).

 

     Z kolei analizując „wdeptywanie od góry”, autor napisał: „Od góry wbija w bagno ‘salon’, wcale nie będący wykwitem (polipem) III Rzeczypospolitej, lecz mający brodę bardzo długą. (…) Gdy komunizm padł – na płaszczyźnie kulturowej nic się nie zmieniło. Ci sami macherzy ‘warszawkowo-krakówkowi’ grający rolę dyktatorskiego ‘salonu’ autorytarnie narzucają kryteria, promują lub negują, vulgo: sterują opinią publiczną w zakresie gustu i wartości hierarchicznych, lansując wzorce ‘polityczno-poprawnościowe’ (…)”[21]. Problem „salonu” został przez Łysiaka szczegółowo opisany w jego „Rzeczypospolitej kłamców – Salon”. Także w innych publikacjach pisarza znajduje się mnóstwo odniesień do tego zagadnienia polskiej rzeczywistości. Analizowanie tego materiału w całości wymagałoby napisania oddzielnej pracy, a na pewno osobnego rozdziału. Tutaj więc, w sposób skrótowy, pragnę przedstawić poglądy i opinie autora na temat „salonu”, który jest przez niego zwany „Salonem Wpływu”.

 

     W jego skład wchodzą takie pisma jak „Gazeta Wyborcza”, „Polityka”, „Wiadomości Kulturalne” i „Tygodnik Powszechny”, a także szeroko rozumiane środowisko Partii Demokratycznej (byłej Unii Wolności – przyp. A.W.). Chcąc potwierdzić swój ogląd sytuacji Łysiak przytacza opinie innych publicystów, choćby R.W. Matuszaka, L. Wójcik i P. Skórzyńskiego. Matuszak: „Krzykliwa, wręcz rządząca i terroryzująca polskie życie kulturalne grupa ludzi ‘Gazety Wyborczej’ i Unii Wolności (…) Grupa ‘lewicowych demokratów’, którzy już w drugim i trzecim pokoleniu sprawują rząd dusz w mediach i w sferze kultury”. Wójcik: „Robią to dzieci, a może już wnuki autorów hymnów do Stalina, dzieci stalinowskich oficerów. Mają własne gazety, wydawnictwa, a więc własne narzędzia kształtujące opinie publiczną”. Skórzyński: „Wielu byłych inżynierów dusz zabiera głos i w pełni korzysta ze społecznej pozycji, którą uzyskali dzięki ‘władzy ludowej’. Zapełniają oni łamy wysokonakładowej prasy, są stałymi gośćmi programów telewizyjnych, pełnią rolę kulturalno-ideowego establishmentu”[22].

 

     Grupa ta, według Łysiaka, dorobiła się własnej mowy, swoistego żargonu, dzięki któremu skutecznie wyrzuca poza nawias ludzi myślących inaczej, mających swoje zdanie. W debacie publicznej, chcąc zdyskredytować swoich adwersarzy posługuje się takimi pojęciami jak: antysemityzm, kontrowersyjność, „oszołomstwo” mentalne, zoologizm, czy plagiat. Wszystkie wyżej wymienione terminy są przez Łysiaka szczegółowo opisane, z podaniem konkretnych zastosowań włącznie. Znów, chcąc podać przykłady, których autor podaje wiele, ograniczę się do jednego, ale za to bardzo poważnego. Mam na myśli casus Zbigniewa Herberta. Otóż ten wybitny polski poeta swego czasu bardzo nieprzychylnie wypowiadał się na temat „salonu”. Powiedział, między innymi, o Adamie Michniku, czołowym przedstawicielu tegoż „salonu”: „Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca, oszust intelektualny”[23]. Słowa te Herbert wypowiedział w filmie Jerzego Zalewskiego „Obywatel poeta”, który to nie mógł doczekać się emisji, ze względu na ostre wypowiedzi poety na temat ludzi rządzących III Rzecząpospolitą. Po śmierci Herberta zarówno „Gazeta Wyborcza”, piórem J. Bocheńskiego, jak i „Polityka” (tekst T. Jastruna) zarzuciły poecie starczą chorobę, przez którą miał krzywdzić innych ludzi, w tym Michnika. Jastrun: „Herbert był chory na cyklofrenię (depresja, z fazami obniżonego nastroju i pobudzenia). To zapewne w tej ostatniej fazie szokująco brutalnie zaatakował wielu, jakoś nisko, niemądrze”[24]. Abstrahując od tego czyj osąd rzeczywistości jest bliższy prawdy, działania mające zrobić z Herberta wariata budzą, delikatnie mówiąc, odrazę.

 

     Na zakończenie chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden, bardzo ważny moim zdaniem, aspekt poglądów autora na kulturę. Otóż pisarz wyznaje zasadę sformułowaną przez Oskara Wilde’a: „Sztuka nie musi brać ślubu z moralnością”. Tym samym ceni niektórych twórców nie bacząc na ich poglądy czy zachowania pozaartystyczne. Exemplum Andrzej Wajda: Łysiak wypowiadał się o reżyserze bardzo nieprzychylnie, ale w żaden sposób nie zmieniło to jego nastawienia do twórczości pana Wajdy. Mało tego: „Popiół i diament” pisarz uważa za najlepszy polski film ubiegłego stulecia! Na ten temat polemizował nawet z redaktorem naczelnym „Tygodnika Solidarność” – Andrzejem Gelbergiem. Za podobne przykłady mogą posłużyć opinie Łysiaka na temat Agnieszki Holland i Wisławy Szymborskiej, których kapitalnym podsumowaniem jest następująca wypowiedź: „Marni ludzie (w sensie etycznym – przyp. A.W.)  często tworzyli arcydzieła”. Tak więc nakreślony przez pisarza pesymistyczny obraz polskiego życia kulturalno-społecznego nie jest całkowicie pozbawiony jasnych elementów. Jako nonkonformista, który z natury rzeczy posiada własne zdanie i nie baczy na to, co na dany temat myślą inni, Łysiak nie jest „zaślepiony” i „chory z nienawiści”, jak pisali o nim niektórzy recenzenci. Po prostu posiada swój punkt widzenia, który bardzo często nazywany jest kontrowersyjnym. Poza tym warto czasami wsłuchać się głos tak bardzo różny od codziennego komentowania rzeczywistości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka